Ostatnio bardzo mało czasu mam na zdjęcia. Wczoraj nadarzyła się okazja abym mógł usłyszeć klapnięcie migawki w swoim aparacie. Postanowiłem wybrać się do Arkadii. Niestety nic ciekawego nie zastałem. W pewnym momencie zauważyłem łyskę siedzącą w krzakach przy brzegu. Jakaś dziwna mi się wydawała. Rzuciłem jej kawałek pieczywa - bez reakcji. Inne ptaki żywo reagowały na dokarmianie a ona nie... Kiedy odwróciła do mnie dziób zobaczyłem że coś w nim ma. Na początku myślałem że jest to liść, który się nadział na jej dolną część dzioba. Jednak po chwili wpatrywania się okazało się że jest to małża, która trzyma się za dziób... Postanowiłem podejść do niej bliżej. Zacząłem przedzierać się przez krzaki robiąc dużo hałasu. Na łysce nie robiło to większego wrażenia. W końcu w pozycji kucznej udało mi się przybliżyć do niej na pół metra. Niestety brzeg był stromy, bałem się, że jak spróbuje ją złapać to polecę do wody. Postanowiłem powoli wyciągnąć lewą nogę przed siebie aby móc w razie czego się nią asekurować. Łyska przez cały ten czas wydawała się osłabiona. Od czasu do czasu próbowała zrzucić ciężar z dzioba. Po wyciągnięciu nogi mój but był od niej oddalony o kilkadziesiąt cm... Niestety w pewnym momencie zrobiłem gwałtowny ruch i ptak zaczął dreptać w stronę wody. Stanęła na lodzie. Zacząłem się znowu przysuwać wiedząc, że szanse na złapanie są minimalne a prawdopodobieństwo kontaktu z wodą duże. Po pewnej chwili łyska zeszłą z lodu do wody i dziarsko odpłynęła... Zły na siebie wgramoliłem się na górę zobaczyć gdzie popłynęła. Po jakimś czasie wyszła znowu na brzeg tym razem mniej stromy a woda dodatkowo porośnięta trzciną.

Niestety podczas podchodzenia spłoszyłem całe ptactwo. Myślę, że to wina mojego ubioru. Zauważyłem kilka razy, że ludzie normalnie ubrani mniej płoszą niż ja...
Na szczęście po kilku chwilach łyska z małżą wyszła znowu na brzeg.

Pomyślałem, że teraz albo nigdy. Powoli zacząłem ją podchodzić. Zdjąłem plecak. Jednak będąc już blisko łyska zaczęła tuptać w stronę trzciny... Na szczęście okazało się, że nie chce uciekać tylko poszła się schować. Usiadła na lodzie. Mając ją na wyciągnięcie ręki poczekałem na chwile kiedy zajmie się zrzucaniem małży. Po chwili w myślach powiedziałem sobie "To ta chwila"

. Rzuciłem się na nią. Pod dłońmi poczułem łyskę. Jednocześnie pod moim ciężarem lód popękał i moje lewe kolano, łokieć i dłoń znalazła się w wodzie. Łyska próbowała się wyrywać na szczęście bezskutecznie. Powoli wróciłem na brzeg. Czarną kulkę położyłem na kolanach obejmując ją dłońmi i lekko ją przygniatając swoim torsem. Okazało się że małża w tej temperaturze była zamarznięta a dziób najzwyczajniej w świecie się zaklinował. Postanowiłem spróbować zdjąć mięczaka. Niestety okazało się, że muszla przez obcieranie podcięła jej trochę gardło. Wolałem nie ryzykować. Zadzwoniłem (nie będę pisał szczegółowo jak kilka min. zdejmowałem mokrą rękawiczkę aby móc zadzwonić) do koleżanki Agnieszki aby zadzwoniła po "Eko patrol". W końcu aby było sprawniej Agnieszka podała mi tel. do straży. Miłej Pani powiedziałem co i jak. Na koniec poinformowała mnie, że do 30 min. zajmie przyjechanie "Eko patrolowi". Ja ze zdziwieniem skomentowałem - "Dopiero?!" Wtedy Pani przestała już być miła i uświadomiła mnie, że może to być i 10 min. ale maksymalnie 30. I faktycznie... przyjechali po godzinie.

W między czasie trochę podmarzłem a łysce udało się pozbyć ciężaru ocierając dziób o moje udo.
Pani i Pan z patrolu byli sympatyczni. Zapakowaliśmy kulkę do koszyka.
Kilka godzin później zadzwoniłem do Azylu. Powiedziano mi, że łyska jest w dobrym stanie. Rana dzioba jest stara... (Nie wiem jak może być stara skoro widać było żywe ciało nie mówiąc już o tym że małża cały czas ją obcierała). Zostanie odrobaczona i w przyszłym tygodniu wypuszczona.
Małże zabrałem ze sobą na "kolację" a muszla zostanie mi na pamiątkę

Dziękuje Agnieszce (
http://www.agnieszkaczarnocka.pl/ ) za pomoc, wsparcie na miejscu i po całej akcji