Widzę, że mróz nie przeszkadzał forumowiczom w fotołowach.
Ja miałem niesamowity weekend ze szczęśliwym zakończeniem.
W sobotę wraz z żoną wybraliśmy się w nową miejscówkę, zbadać teren i przetrzeć ścieżki. Nowa miejscówka to Rezerwat Olszyny Rakutowskie. Gdy dojeżdżaliśmy na miejsce z samochodu zobaczyliśmy sarenki.
472.

Zaparkowaliśmy jakieś 500m dalej. Rozejrzałem się i co widzę? Stoi czatownia. Myślę: No to miejscówka musi być niezła jak ktoś budę postawił. Przeszedłem się do niej. Konstrukcja solidna, ocieplona, zamaskowana porządnie. Także jakby ktoś z forumowiczów posiadał w tym regionie budę to proszę o kontakt w sprawie współpracy.
Ruszyliśmy w stronę rezerwatu, no i kolejne spotkanie, nad głowami przeleciał nam myszak(Po oględzinach w domu okazało się że to myszołów włochaty):
473.

Drobnicy latało pełno:
474.

Przeszliśmy jakiś kilometr, no i niestety -17 C robi swoje, więc stwierdziliśmy, że pora wracać. Nagle przez drogę przeleciały dwa małe dziczki.
475.

Stanęliśmy jak wryci, czekamy dalej - wyszła locha:
476.

a za nią jeszcze z pięć sztuk przebiegło. Odczekaliśmy moment i zaczęliśmy oglądać zdjęcia. Ale super miejsce - mówiliśmy do siebie. Nagle na drogę wyskoczyły dwa jelenie z pokaźnymi porożami. Niestety jak szybko się pojawiły tak szybko zniknęły, nawet nie zdążyłem aparatu do góry podnieść. Ogólnie w ciężkim szoku, że tyle zwierząt, podekscytowani wycieczką, wracamy dalej, a tu na drogę wychodzą łanie.
477.

Jedna za drugą zaczęły przechodzić przez drogę. Naliczyliśmy ok 10szt no i jeden chyba młody jeleń bo miał tylko niewielkie wyrostki.
478.

Następnego dnia (niedziela) wstałem o 6:15. Patrzę na termometr -19 C. Myślę: Nie będzie źle wczoraj wytrzymałem to i dzisiaj wytrzymam. Zapakowałem manele do samochodu i w drogę. Po drodze na termometrze w samochodzie temperatura zaczęła spadać. Jak dojechałem na miejsce pokazywało mi -26 C. Na łące zauważyłem sarenki, rozłożyłem statyw i czekam na wschód. Warto było:
479.

Jak szybko się rozłożyłem tak szybko się złożyłem. Mróz nie do wytrzymania. Zrobiłem jeszcze parę fotek z samochodu i wróciłem do domu.
480.

Wypiłem kawkę na rozgrzewkę, zjadłem śniadanko i zawiozłem żonę do koleżanki do Nowego Duninowa, a sam wybrałem się nad Wisłę. Ptaków jak na lekarstwo, parę nurogęsi i kaczek na niezamrożonym pasie wody, ale niestety ok 200m - 300m od brzegu.
481.

482.

Z nadzieją na więcej ptaków podjechałem do zatoki w Nowym Duninowie. Niestety tylko jeden szary łabędź. Podszedłem do niego i co się okazuje: pooblepiany lodem siedzi na śniegu i wcale się mnie nie boi. Ogólnie taki mocno przymulony.
483.

Rozejrzałem się, a tu wszystko zamarznięte. Nie ma kawałka odmarzniętej wody, ani żadnej zieleniny, żeby mógł sobie poskubać. Mówię sobie w duchu: "No kolego czeka cię chyba wycieczka". Pojechałem po żonę i zadzwoniliśmy do Ośrodka Rehabilitacji Dzikich Zwierząt co dalej z nim robić. Po konsultacjach ustaliliśmy, że trzeba go przewieźć 4km dalej na niezamarzniętą część Wisły. Wzięliśmy koc no i złapałem go. Nawet mocno nie protestował. Był chyba bardzo lichutki. Ja się trochę skąpałem bo lód w jednym miejscu był cienki. Przykryliśmy go całego kocem, żeby się nie stresował. Zapakowaliśmy go do naszego kombi. Żona usiadła z nim z tyłu. Dojechaliśmy na miejsce. Wypuściliśmy go przy brzegu. Usiadł sobie i rozglądał się. Odeszliśmy i pojechaliśmy do domu. Za dwie godziny przyjechaliśmy z prowiantem dla niego (ziemniaczki i marchewka gotowane, starte jabłka) i zobaczyliśmy go pływającego. Czyścił sobie pióra i zanurzał szyję w wodzie.
484.

Miły widok i fantastyczne uczucie na koniec tego niesamowitego weekendu.