Wczoraj pisałem, że kolejnym etapem naszej wędrówki po Alasce będzie daleka północ i takie "odludzie" jakiego na południu już nie znajdziemy. Zupełny brak dróg, tundra i Eskimosi z grupy językowej Inupiat na których ziemie jedziemy, a w zasadzie lecimy, bo dojechać tam nie można, są chyba dobrym akcentem na ostatni tydzień alaskańskiej przygody. Ziemie te odwiedza nie więcej niż kilkudziesięciu turystów rocznie, tłok nam więc raczej nie grozi... Należy w tym miejscu wspomnieć, że udajemy się na prywatne ziemie Eskimosów i niemal na wszystko co chcemy tam robić potrzebujemy ich zgody. Bez tego nie ma mowy np. o rozbiciu namiotu, wędkowaniu itp.
Poniższa mapka pokazuje fragment północno-zachodniej Alaski. Ziemie należące do Stanu Alaska, na których mamy pełną swobodę, zaznaczono kolorem fioletowym, jak widać nie ma tego zbyt wiele. Nas interesuje najbardziej wysunięty na wschód obszar zaznaczony kolorem czerwonym, a dokładniej wieś Ambler.
90.

Wybraliśmy tą wieś z dwóch powodów, po pierwsze znajduje się ona najbliżej Parku Narodowego Doliny Kobuk, który jest dla nas celem głównym, po drugie udało nam się nawiązać kontakt z mieszkającym w tej miejscowości amerykaninem, którego los rzucił na koniec świata. Prowadzi on wraz z żoną jedyny sklep w Ambler. W sklepie tym można kupić to co na odludziu jest niezbędne, czyli np.gwozdzie, noże, siekiery, wodę, karabiny, amunicję,sól itp. itd. generalnie "szwarc, mydło i powidło". Można u niego wynająć też jeden z dwóch pokoi w czymś na wzór hotelu. Pomaga on nam, a w zasadzie Andrzejowi nawiązać kontakt z Eskimosami, jeden z nich zobowiązuje się za 80 USD od osoby zawieżć nas do granic Parku, a następnie odebrać z powrotem po tygodniu.
Zanim jednak wyruszymy na "podbój" tej odległej krainy, korzystamy z dobrodziejstw cywilizacji i odwiedzamy kilka sklepów w Anchorage. Musimy kupić przede wszystkim sprzęt biwakowy, namioty, śpiwory, garnki itp. Konieczne jest też mądre przepakowanie bagaży, gdyż większa część naszego dobytku musi pozostać w Anchorage. Powodem jest niewielka pojemność, albo raczej nośność małych 8 - 10 osobowych samolotów kursujących pomiędzy Kotzebue a wioskami położonymi w głębi lądu. Opcja dopłaty za nadbagaż w ogóle nie wchodzi w grę, po prostu zbyt obładowany pasażer nie leci, albo zostawia część bagażu. Wolimy więc wszystko, bez czego da się wytrzymać tydzień zostawić w bezpiecznym hotelowym magazynie.
Z Anchorage do Kotzebue lecimy normalnym odrzutowym samolotem, te prawie 900 km, to raj dla oczu! Alaska widziana z góry jest jeszcze piękniejsza, niż ta widziana z poziomu ziemi. Ogromne góry, o wspaniałych poszarpanych szczytach, niezliczona ilość jezior, rzek i oczywiście bezmiar tajgi! To trzeba zobaczyć na własne oczy, żadne opowieści nie oddadzą tego piękna i majestatu...
Wreszcie lądujemy w Kotzebue, niewielkim 3- tysięcznym miasteczku położonym nad morzem Czukockim, 33 km za kręgiem polarnym. Pierwsze co daje się odczuć to przejmujący chłód, tu już raczej nie będzie spacerów w koszulkach z krótkimi rękawami.
91.Terminal lotniska przypomina blaszany barak.

92. Obok znajduje się terminal lokalnych linii lotniczych Bering Air, on również nie wygląda zbyt okazale. W tle widać samoloty, którymi mamy wkrótce polecieć "ku nowej przygodzie"

Do odlotu mamy kilka godzin, więc postanawiamy zwiedzić miasteczko. Andrzej zostaje na straży naszych bagaży, natomiast reszta ekipy, uzbrojona w aparaty wyrusza "na miasto".
93. Zaczynamy od głównej ulicy.

94.

Przyznacie, że architektura raczej nie zachwyca i tak na prawdę nie ma w tym miasteczku, czy raczej "dziurze na końcu świata" co fotografować.
Aha, jest jedna ciekawostka o której przed wyjazdem na Alaskę nie wiedziałem, wszędzie na północ od kręgu polarnego obowiązuje całkowita prohibicja! Nie można nigdzie kupić alkoholu, nie można go nawet posiadać. Kelnerka w restauracji zapytana, czy dostaniemy chociaż piwo, zrobiła wielkie, zdziwione oczy i odpowiedziała, że Kotzebue to "Dry Town" i nie mam mowy abyśmy gdziekolwiek kupili alkohol. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest oczywiście brak odporności na alkohol wśród rdzennej ludności tych ziem. Eskimosi, podobnie jak Indianie, upijają się bardzo szybko i "tracą głowę", a zważywszy, że każdy z nich posiada broń palną, bywa że tracą ją na zawsze.
95. Eskimoskie psy w centrum miasta.

96.

97.Wędrując tak po miasteczku, bardziej już dla zabicia czasu, dochodzimy do wybrzeża. Przed nam Morze Czukockie.

Wreszcie znajdujemy miejsce, w którym warto zatrzymać się na dłużej. Jest to coś pomiędzy muzeum a sklepem z rękodziełem ludowym. Wszystkie "eksponaty" zostały wykonane przez Eskimosów z kości wielorybów, morsów, mamutów (tak!), posiadają one certyfikaty autentyczności i można je kupić. Jedyną przeszkodą są ceny, dochodzą do kilku tysięcy dolarów, ale udaje mi się znależć kilka przedmiotów na kieszeń polskiego globtrotera i kupuję jakieś kolczyki i naszyjniki z kości mamuta i wieloryba oraz jakąś figurkę z kła morsa. Będzie mi przypominała o tym miejscu. Niestety nie zrobiłem zbyt wielu zdjęć, bo brakło mi miejsca na karcie, a zapasowa została w bagażu. Pokażę jednak kilka, bo przedmioty są ciekawe.
98.Rzeżba z kręgu wieloryba.

99. Maska, również z kości wieloryba.

100.Kościana ryba, te czarne płetwy zostały wykonane z kości mamuta.

101. Drewniana maska.

102.

103.

Wreszcie nadchodzi godzina startu naszego samolotu, przed odebraniem biletu każdy z nas musi podać swą wagę wraz z bagażem, jak już pisałem udżwig tej niewielkiej maszyny jest dość ograniczony. W tundrze, gdzie nie ma żadnych dróg, a odległości pomiędzy miejscowościami są duże, te małe samoloty pełnią bardzo ważną rolę, są w równym stopniu powietrznymi autobusami, jak i ciężarówkami zaopatrującymi mieszkańców we wszystkie potrzebne im produkty. W lecie alternatywną, ale znacznie trudniejszą drogą transportu ludzi i towarów są rzeki. Natomiast w zimie, gdy wszystko skuje lód i przykryje gruba warstwa śniegu, większość korzysta ze skuterów śnieżnych, a przy wyprawach na dłuższe trasy z psich zaprzęgów, a zima na dobre zaczyna się tu już w pażdzierniku. Tym nie mniej samoloty są tu najważniejsze, bez nich trudno sobie wyobrazić życie na tych terenach.
104. Wnętrze naszego samolotu, pierwszy raz podczas lotu mogłem patrzeć przez tą samą szybę co pilot.

105.

106. "Luk bagażowy" mamy za plecami...

Po krótkiej chwili wszyscy pasażerowie w liczbie 8 osób plus pilot siedzą w samolocie. Po minach niektórych kolegów widzę, że chyba nie do końca są przekonani czy dobrze zrobili wsiadając do tej maszyny...
Start odbywa się sprawnie, samolocik szybko nabiera wysokości i po chwili oczom naszym ukazuje się widok zapierający dech w piersiach - TUNDRA!
c.d.n.