Przez moją pomyłkę wszystkie zdjęcia bez cropu.
W sobotę wieczorem postanowiłem pojechać na polanę, gdzie wiem, że spotkam sarny. Planowałem zasiadkę, ale po przybyciu na miejsce musiałem dostosować plany do zastanych warunków… Na polu sarny już czekały. Miałem do nich spory kawałek, praktycznie na otwartej przestrzeni, więc początkowo po prostu szedłem ostrożnie brzegiem łąki w cieniu krzewów, aby mnie nie zobaczyły. Teren po którym idę się obniża, więc mam poczucie, że moje szanse podchodu rosną, bo jestem mniej widoczny. Teren staje się na tyle niski, że sarny które prawdopodobnie się położyły giną mi z oczu. Ale nie trwa to długo, bo za chwilę jedna sarna wskakuje w okalające pole trzcinowisko. Nie mogę się dopatrzeć drugiej sarny, którą widziałem obok, a przecież ciężko by przeoczyć moment gdyby uciekała razem z nią. W końcu sarna kieruje się zachowaniem „stadnym”, jak ucieka jedno, to drugie nie zostaje… Uparcie zmierzam do miejsca, gdzie powinna leżeć druga. Czuję, że na próżno… ale jest! 30m obok są dwie sarny. Odkładam delikatnie plecak, statyw, siatkę, wszystko co wydaję się zbędne do podchodu w wysokiej na 50cm trawie. Sprawdzam ustawienia sprzętu, powinno być ok.
Spory kawałek do czołgania, ale spróbować warto. Co jakiś czas tylko podnoszę głowę, sprawdzam, czy niczym ich nie wystraszyłem. Pełzając spostrzegam w trawie pierwsze niebieskie ważki, pierwsze jakie widzę tego roku. Widywałem je tu poprzedniego lata, ale były większe, te zaś są tak filigranowe, jak dopiero co stworzone. Przesuwając się po trawie ocieram dłonią o pokrzywy, [pieczenie do wytrzymania, ślad utrzymywał się jeszcze drugiego dnia]. Robię krótkie przystanki, moja kondycja jest tragiczna, co mocno wyczuwam w swoim pulsie i obrazie w wizjerze, który lata jak bym spoglądał przez lunetę z pędzącego konia.
Kiedy zostaje zlokalizowany przez upatrzone zwierzaki, jestem na dość sensownej odległości do strzału. Podnoszą się trzy sarny, czyli jedna będzie gratis. Ustawiają się w tak piękny kadr, że tylko pstrykać. Stoją rządkiem niczym 3 elementowe domino, lekko ze skosa do obiektywu, dzięki czemu widzę trzy głowy. Są tak podobne, że przez chwilę się zastanawiam czy nic nie piłem. Cały czas staram się nie ruszać, niestety muszę się trochę przestawić, bo trawa „siedzi mi w obiektywie”, a mówiąc bardziej po polsku przysłania pyszczek trzeciej sarenki.
704

705

Zaraz po tym tylko dwie sarny pozostają nieruchomo, a trzecia wyglądająca na matkę malucha zaczyna obchodzić mnie od lewej strony. Ustawia się tak, aby zwęszyć moją adrenalinę. Zauważyłem, że zawsze tak robią, kiedy wzrok nie pozwala im na jednoznaczne określenie zagrożenia. Udało mi się je podejść pilnując kierunku wiatru, ale na „obchodzenie” już nie poradzę.
706

Wracam na środek pola kontrolując sytuację przez lornetkę. Miga mi lis w wysokiej trawie, ale trącę go z oczu. No nic, nie widać go nigdzie, więc bezczelnie podchodzę w miejsce, gdzie był. Jest obok, zbliżam się ostrożnie kucając co 3-4 kroki. To musi być jeszcze dość młody, nieświadomy zagrożeń lisek. Prawie go mam, idzie w moją stronę. Odwraca się gdzieś i nieruchomieje przstraszony. Dopiero wówczas dostrzegam Matiz’a po środku pola…lis bierze nogi za pas. Szkoda. Że też udało się komuś tu dojechać…

Ruszam dalej, w głąb „wyspy”. Tak o niej myślę, chociaż z wyspą nie ma wiele wspólnego. Z jednej strony jest jezioro, z drugiej średni rów (da się go przeskoczyć) za nim pole, a gdzie indziej asfaltowa droga. Krzaki wokół pola dość dobrze izolują środek tego miejsca od otaczających terenów, dlatego gdzieś w mojej głowie powstała nazwa wyspy. Cała wyspa jest jeszcze podzielona krzaczkami na mniejsze prostokątne polanki. Będąc w jej centrum można nie myśleć o otaczającym nas świecie. Co jakiś czas tylko w kadr wbiega wystający ponad wszystkim współczesny wiatrak , oddalony o jakiś kilometr.
Z samego środka polany widzę kolejnych modeli. Niestety tym razem nie udaje mi się zmniejszyć dystansu na pożądaną odległość. Podchodząc w pozycji stającej idę tak, aby między mną a celem były krzewy. W końcu w maskującym ubraniu nie powinny mnie widzieć, ale to prawdopodobnie właśnie wtedy musiałem popełnić jakiś zbyt zuchwały krok, zdradzający moją obecność. Spotkanie kończy się na kilku dokumentacyjnych zdjęciach, po czym para odbiega na skraj pola. Ostrożnie podążam za nimi, przemaczając w stojącej po kostki wodzie glany. Spodnie też nie są suche. Dystans się nie zmienia. Co je podejdę, to szybko przywracają pierwotną odległość. Kiedy są już tak daleko, że traci sens robienie zdjęć, oddają się wzajemnej adoracji. Nie podglądam ich zbyt długo, wracam na poprzednią „pozycję”.

Wiatr wieje z ukosa w moją stronę, więc może jeszcze coś się uda spotkać. Nie czekam długo, bo przy pierwszym przyłożeniu do oka lornetki widzę dwa piękne kozły podążające pod wiatr. Stanowisko mam dobre, bo tyle czasu uganiania się za zwierzyną nauczyło mnie unikać otwartej przestrzeni. Każdy przystanek kontrolny z lornetką robię spod krzaków czy drzewa, byle stać w cieniu i być jak najmniej rzucającym się w oczy. Przytulam się plecami do małego drzewka, rozkładam statyw i czekam patrząc przez wizjer. Wydają się być dość beztroskie, trochę biegają jak bawiące się młode, ale widać, że to raczej nie będzie ich pierwsza wiosna. Jeden z koziołków ma jeszcze większość zimowego futra. Są na wprost mnie, ale w połowie drogi jaka nas dzieli kładą się na odpoczynek. Dostrzegam wtedy trzeciego zwierzaka , który jest po mojej lewej stronie, zbieg okoliczności… Obawiam się jednak, że jego obecność nie będzie mi pomocna, a każda dodatkowa para oczu może zdradzić dwóm bohaterom moją zasiadkę. O ile te dwie pary oczu mają moją sylwetkę na tle drzewa, tak trzeci kozioł lub sarna, patrząca pod innym kątem ma mnie jak na widelcu. Kozły spokojnie ruszają pasąc się, ale już nie w moim kierunku, tylko w bok. Trudno, trzeba je podejść. Sarna przez długi czas ignoruje moje głupie zachowanie, turlam się po trawie jakbym miał 5 lat. W końcu nie wytrzymuje tego widoku i ucieka, na szczęście niepostrzeżona przez beztroskich rogaczy. Podejście udaje mi się dzięki temu, że tylko jeden z nich kontroluje okolicę. Drugi pasie się niewiele się rozglądając, praktycznie nie zwraca uwagi na swojego kompana. Trudno powiedzieć kto tam jest sterem tej wędrówki. Wiem, że na tym skorzystałem. Kiedy jeden z kozłów zaczyna wypełniać mi sensownie kadr , czyt. jest blisko, zaczyna go niepokoić dziwny obiekt na polu. Więc trzeba pstrykać, bo za chwilę może być za późno. Tradycyjnie kozioł przesuwa się w miejsce z którego będzie w stanie wyczuć mój zapach. Fajnie, bo wychodzi z kiepskiego tła drzewek na polanę. Zdjęcie jest dużo lepsze. Jedno kalpnięcie, drugie… Dostrzegam w tle polany za modelem kolejnego kozła. Jest coraz ciekawiej, ale pozujący kozioł najwyraźniej coś wyczuł i zaczął bieg w kierunku krzaków, by wybiec na sąsiednią polankę. Drugi kozioł - ten w zimowej szacie - jeszcze chwilę pozuje, by później pobiec za swoim towarzyszem. Próba podejścia tego kozła, którego wypatrzyłem w tle polany kończy się kompletną klapą. Właściwie nie wiem kiedy i jak.
707

708

709

710

711

712

Zdjęć jest dość, więc czas wrócić do domu się wysuszyć. Oglądam w drodze zdjęcia. Teraz dopiero widzę, że poza wszystkimi parametrami, które udało mi się utrzymać na wodzy – zresztą jak rzadko, nie zrobiłem żadnego ciemnego czy przepalonego zdjęcia – jest jeden pominięty, istotny parametr. Rzadko go ruszam, ale najwyraźniej zmieniłem RAW na sRAW, czyli ograniczyłem się do 7MP. Trudno. Błędnie ustawioną datę [2009r.] da się przeżyć.
Na pociechę przylatuje jeszcze bocian, pewnie chciał mnie zbombardować, bo przeleciał dość nisko nad moją głową. Robię mu kilka zdjęć i docieram do samochodu. Wracam do ‘bazy’, aby jeszcze wieczorem rozpieścić oczy malowniczym zachodem nad pobliskim jeziorem. Ale to następnym razem jeśli komuś się będzie chciało czytać...
713
