Dzisiejszy dzień upłynął pod znakiem dwóch moich ciągle niezrealizowanych wrześniowych zamierzeń – rykowiska i przelotów.
Budzik zadzwonił o 5.30 szybka zbiórka i 15 minut później jestem w aucie. Następne 15 i dojeżdżam w miejsce, z którego sądziłam, że dobiega ryczenie. Niestety przez następne 15 minut cisza, a więc to nie tu. Wsiadam w auto i dojeżdżam do rozległych polderów poprzecinanych 5 metrowymi kanałami. Niestety nie do przeskoczenia, wchodzenia nie ryzykuję, tym bardziej sama, zamulenie może osiągać mój wzrost. Nie ryzykuję, ale za to wspinam się na pochylą olchę w nadziei, że coś uda mi się zobaczyć. Jestem te 1,5 wyżej niż normalnie. Ryk jest bardzo wyraźny. Dobiega jednak z polderu dalej, którego widok przesłania mi pas wysokich trzcin. Ryczących byków naliczyłam sztuk 7 a więc coś się dzieje. Mgła okropna, widoczność spadła po wschodzie do kilku metrów. Słyszę trzaski i ruszające się trzciny. Przepychania dwóch byków trwają dobre 10 minut. Po przegranej walce jeden z byków odchodzi w ciszy, zwycięzca natomiast postękuje. Po godzinie 7 byki robią się coraz cichsze. Drogą przejeżdżają dwie kobitki na rowerach nie zauważając mnie zupełnie, choć wysokość, na której byłam nie była imponująca, z czego zresztą śmiał się później Drojac. Po bokach na bzie tłuką się ptaki jednak nie one były dziś moim celem. Ciągle wypatruję byków jednak dziś nie dane mi ich zobaczyć. Znów się osłuchałam, a to najważniejsze. Rykowisko to jedne z piękniejszych widowisk dźwiękowych, na które czeka się z upragnieniem, co roku. O czym zresztą wszyscy doskonale wiemy. Cieszę się, że jest i u mnie, choć wszyscy mówili, że tu nic nie ryczy. Pewnie byki są w miejscu nie do przejścia, ale może, za jakiś czas uda się powalczyć i z tym tematem. Poglądowo, bo bez zdjęć wrzucam mapę, żeby, choć ciupkę przybliżyć w jak fotogenicznie trudnym są miejscu. Niby nie w lesie, więc jasno ale w głębokich trzcinowiskach, z których pewnie prawie nie wychodzą.
452.

453.

Przepraszam za moje notatki, ale wymienialismy, z Drojackiem uwagi.
Po 7.30 Wszystko zamilkło a więc można było zmienić profil wyprawy. O 9 wylądowaliśmy na moim ulubionym odcinku plaży między Pogorzelicą a Mrzeżynem. Pogoda całkiem znośna, słoneczko za chmurką i leciutkie zamglenie. Barwowo idealnie, ale modelowo kicha. Przeszliśmy dobre 6 km nie spotykają na plaży nic, co by nas zainteresowało. W połowie stała kolonia mew i kormoranów, która jest w tym miejscu dość stała i tylko zmienia się liczbowo .
454.

Co nie znaczy, że da się ją podejść. Bynajmniej nie z naszymi szkłami.
454a.

Czarnuchy kormoranuchy jako pierwsze zawsze zrywają się do lotu a za nimi wszystko pozostałe, co siedzi w koloni. Na piasku została tylko jedna dziwnie gadająca a raczej rozdziawiająca dziób mewa, która zdawała się coś krzyczeć jednak nie mogła wydobyć z siebie głosu.
455.

Wzięliśmy ją w krzyżowy ogień jednak nie o nią nam chodziło i szybko poszliśmy w dalszą drogę. Na wodzie po spłoszonej koloni widać było nie tylko mewy ale również perkozy i sztuk jeden nur. Wstawiam jako ciekawostkę.
456.

Następne kilka kilometrów i dalej nic. Wiało już lekkim zrezygnowaniem aż w pewnym momencie na jakimś 10 km wesoło podskoczyliśmy, bo o to pokazał się pierwszy biegnący w naszym kierunku ptak. Radość jednak nasza zmalała, kiedy okazało się, że to jeden z płochliwszych gatunków do tego w gratisie z przeszkadzajkami idącymi w naszym kierunku. Plus ich taki, że ptak poruszał się do nas a nie od nas.
457.

Decyzja szybka padamy plackiem i czekamy na przybysza, co by się nie działo, w końcu to jedyny obiekt naszych westchnień na 10 km plaży.
458.

Sieweczka pozwala sobie na dobre odległości, choć przeszkadzajek zaczyna być coraz więcej. Kiedy to już lada moment ma się pojawić w pełnej klatce ktoś przechodzący ją płoszy. Biegamy z Drojackiem to w lewo to w prawo w zależności, z którego kierunku idą ludzie.
459.

Po kilku płoszeniach, przez szprechających przybyszy zza zachodniej granicy ptak zmniejsza dystans ucieczki, kiedy kładziemy się odpowiednio wcześniej pozwala sobie podchodzić na kilka metrów. Czasami w poszukiwaniu muszek zapuszcza się za granicę ostrzenia szkła. Kiedyś ktoś pytał jak wygląda focenie na plaży a no tak jeżeli trafi się egzemplarz wyjątkowo ufny i odpowiednio do focenia przygotowany.
460.

Mimo wszystko najczęsciej pozowała tak:
461.

W pewnym momencie ptak przystanął i zaczął przeraźliwie krzyczeć, co było prawie pewne, że ktoś idzie i zaraz ptak zerwie się do ucieczki. Ale okazało się, że w prezencie dostaliśmy bonusa. Do naszej sieweczki doleciał biegus zmienny i od tej pory razem przemierzali plażę w poszukiwaniu smakowitych kąsków.
462.

Nie wiem jak wygląda fotografowanie ich na błocie, ale na plaży są to torpedy. Często jest tak, że ostrość ustawiona na dziobie przechodzi na tył. Bo niby to krótka chwila która mija od czasu ustawienia ostrości do naciśnięcia spustu to jednak ptak pokonuje już sporą odległość z prędkością światła co skutkuje dużym odsetkiem nietrafionej ostrości tam gdzie bysie tego chciało. Fotografowanie wcale do takich łatwych nie należy jak by się mogło wydawać. I do tego te wszędobylskie przeszkadzajki. Czekasz na tę jedną chwilę, kiedy to ptak zbliża się w stronę Twojego oka i co w wizjerze widzisz punkt poruszający się z prędkością światła, który zazwyczaj pod szkłem jest szybciej niż żerujący ptak.
463.

Po którymś razie i radośnie biegającym bez smyczy psie sieweczka z kompanem dała sobie spokój z podlatywaniem i wyfrunąwszy na pełne morze oddaliła się w kierunku, odwrotnym do naszego. A my no cóż, czas powoli wracać w stronę z której przyszliśmy, tym bardziej, że nad plaże nadciągnęła niesamowita mgła a słońce schowało się pod grubą pierzyną chmur.
W drodze powrotnej kolejna niespodzianka. Która wymagała padnięcia plackiem dużoooo wcześniej niż zazwyczaj i parcia na łokciach z brodą w piachu kiladziesiąt dobrych metrów. Mój obiekt pożądania, który spotykam zawsze przy bardzo kiepskich bynajmniej dla mojego szkła warunkach. Przy okazji udało mi się wyrżnąć szlifa i najeść piasku przed ptakiem który jest zawsze bardzo czujny i płochliwy. Na szczęście był jeszcze małym punkcikiem, kiedy to się stało.
464.

I ten, niezwykle ciężki do sfocenia dla mnie obiekt udało nam się ujarzmić, choć nie był tak skory do współpracy jak sieweczka. Ja tylko dokumentacyjnie jednak mam nadzieję, że Drojac podzieli się z Wami swoimi zdjęciami, które z 300 wypadły zdecydowanie lepiej niż z mojej 400.
465.

Na koniec następna zagwostka. O ile, przeszkadzajkom na dwóch nogach byliśmy z Jackiem w stanie się postawić i jakoś odeprzeć ich napór o tyle przeszkadzajkom wałęsającym się po plaży na nogach sztuk czterech postanowiliśmy zejść na wszelki wypadek z drogi. Jak widać niektórzy na plażę wyprowadzają pieski a niektórzy, co prawda bez smyczy, ale też na spacer wyprowadzają ciut większe czworonogi. Widok bądź, co bądź niecodzienny.
466.

W samej końcówce spotkaliśmy jeszcze coś większego niż biegusy. Niech ktoś kompetentny spróbuje określić. Wydaje mi się, że to mogą być siewnice, ale pewności nie mam. Te zakresu dużego tolerancji dla nas nie miały i uciekały z bardzo daleka gdzie pieprz rośnie. Za każdym razem, kiedy je spotykam mam tylko dokumenty i to ptaki, które są zazwyczaj kropeczkami na matrycy.
466a.

No cóż, jeżeli ktoś dobrnął do końcówki to gratuluję wytrwałości. Na koniec dodam, żeby nie było - żaden ptak ani
Drojak nie ucierpiał podczas fotografowania. Mnie wypada jeszcze podziękować Jackowi za wspólnie spędzony miły dzień i powtórzyć po raz kolejny, że warto nas odwiedzić. (
miszak 
)
Teraz zostało tylko zasilić szeregi tematycznych.