W końcu jednak słoneczko zaczęło dopisywać i postanowiłem po ponad miesiącu odwiedzić to miejsce. Podejrzewałem, zresztą słusznie, że szałasik nie przetrwał śniegów i wichur lutowych, więc wziąłem namiocik. Budzik na 4.00, szybka kawa, odpalam autko i przed 5.00 parkuję ok 0,5 km od budy, dalej już trzeba per pedes.. Całe szczęście, że był delikatny mrozik i ciut ścięło ziemię, bo droga kompletnie rozjeżdżona terenówkami, po ciemku miałbym problemy, aby bez ślizgów, kąpieli po kostki i upadków dotrzeć do celu. Po ciemku rozłożyłem namiocik w zgliszczach szałasu, podrzuciłem ścierwo.. i czekam. trochę po 6.00 wylądował jakiś big bird, sądząc po trzepocie skrzydeł, ale zaraz odleciał. Ok. 7.00 podleciał kruk, zaczął podskakiwać, krakać różnymi tonacjami, jakby w przestrachu, zbliżał się do ścierwa.. ale w końcu odleciał. No i nastała cisza, już ogarniało mnie zrezygnowanie, że kolejna wyprawa nieudana, już cały ścierpłem w malutkim namiociku... Aż tu dokładnie o 9.20 się zaczęło......
Po chwili zleciały się istne juchty z Chwaliszewa i dalej namawiać się, pokrzykiwać, odgrażać w stronę.... ale to w nast. odcinku

teraz parę fotek tych jucht:
717.

718.

719.

720.

721.

722.
