pol, zauroczyły mnie Twoje zdjęcia. Są fantastyczne. Niesamowita jakość, piękne kadry.
PeterBed, trafiłeś wyjątkową szajkę.
MUSTANG_71, niezwykłe spotkanie. Tylko pozazdrościć.
Sporo czasu upłynęło od mojej ostatniej wizyty, toteż spodziewać się można było wszystkiego. Odwiedzane z tygodniową regularnością rewiry moich ptasich przygód, zaskakują mnie niejednokrotnie, niejednokrotnie potrafią ukazać niezwykłe zmiany, ukryte dla ludzkiego oka, kiedy próbujemy w nich uczestniczyć. Wystarczy jednak opuścić ten spektakl na kilka dni, a w zmiany będzie trudno uwierzyć. Czerwiec minął bezpowrotnie, zostało jeszcze kilka dni i wkroczymy już w pełnię lata. Zatem zapadła decyzja, aby odwiedzić ptasi teatr jeszcze w tych ostatnich czerwcowych dniach. Soboty i niedziele nie są najlepszym czasem na ekspedycje, te dni dla większości wolne, zdecydowanie bardziej obfitują w wędkarzy, przypadkowych spacerowiczów i dziwnych przybyszów, trudniej wtedy o rzadkie gatunki, a tym bardziej o bliskie z nimi spotkanie. Wtorek zdecydowanie będzie odpowiedniejszy. Zawsze mój wyjazd poprzedzam przygotowaniami sprzętu oraz miejsca przewidzianego na przyszłe zdjęcia. Miejsce wbrew pozorom musi być dokładnie określone, dokładnie co do metra, dwóch. Głupio jest stać w środku nocy i zastanawiać się, czy rozbić wszystko bardziej w prawo, czy w lewo, czy bliżej tu, czy tam. Upływa bezcenny czas, a człowiek zbytnio naraża się na zauważenie i klęskę całego przedsięwzięcia. W przeciwieństwie do stałych czatowni, namiot daje dużą możliwość wyboru kierunku, oraz samego usytuowania stanowiska w terenie. W każdym razie, te przygotowania zawsze się odbywają i wiążą się w moim przypadku z lekkim podnieceniem, ekscytacją i rosnącym napięciem. Co pokażą najbliższe godziny? Bądź co bądź, przyjemnie jest wrócić z jakimiś zdjęciami, wiele razy jednak zdarzało się, że przez sześć czy siedem godzin, nie wyzwoliłem ani razu migawki i wiele wysiłku szło na marne. Doskonale spisuje się lista, którą sporządziłem przed kilkoma miesiącami. Lista ekwipunku, mnóstwo jest bowiem drobnych lub jeszcze drobniejszych rzeczy, które w odpowiednim czasie okazują się potrzebne jak butelka wody w niedzielny poranek. Lista sprawdzona, sprzęt gotowy, jeszcze tylko prognoza, kontrola wschodu słońca, budzik i do łóżeczka. Tej nocy miałem wrażenie, że nie zmrużyłem oka ani razu i choć ewidentnie muzyczka z komórki właśnie mnie obudziła, trudno mi było odnaleźć w sobie jakieś szczególne pokłady energii. Wstaję, podnoszę ciężkie ciało, czas jest tutaj szczególnie ważny. Jest 1.15. Śniadanie, herbata w termos i kawa na przebudzenie, robocze ciuchy, graty na plecy i w drogę. Odpalam samochód i z cholernie posklejanym prawym okiem, próbuję ogarnąć kierownicę, tymczasem na zegarku 1.45. Jadę powoli, ta droga obfituje w nocnych spacerowiczów, mijam kunę, lisa, kilka kotów, sarnę, policjantów, znowu lisa, jakiegoś zabłąkanego psa i ponownie sarnę. Nie śpieszę się zbytnio, jadę maksymalnie stówkę. Przy moim posklejanym ciągle oku i dopiero budzących się czynnościach życiowych, to maksymalna bezpieczna prędkość. Ostatnie 300 m polnej drogi, wyłączam światła i jadę cichutko niczym cień. Kiedy docieram na miejsce, zegar wybija 2.30. Wszystko ponownie na plecy i czas w drogę.
13.

14.

Mimo, że słońce wzejdzie o 4.40, jasność nastanie dużo szybciej. Latem jest to szczególnie wyraźne zjawisko. To nasza szerokość geograficzna zapewnia nam to pożądane zjawisko. Spoglądam przez prawe ramię i widzę na wschodzie leciutką łunę, delikatną, wystawiającą palce za horyzont, jakby chciała mnie utwierdzić w tym co nadejdzie w najbliższym czasie. Zmierzam powoli, nie śpiesząc się w stronę sceny, sceny w ptasim teatrze, scena na której jeszcze kotara nocy głęboko spoczywa. Ta scena to niewielki zbiornik, połączony starymi odnogami rzeki i poprzecinany topieliskiem trawy i trzciny. Tereny mi dobrze znane zmieniły się przez ten czas nieobecności. Zmieniły się nie do poznania. Wszystko wydaje się takie duże i małe jednocześnie. Turzyce, trawy, trzcinowiska i listowie, wszystko eksplodowało niezwykłą siłą. Teraz ukazują się dla moich oczu jako poskręcane kształty konturów i linii, zatopionych jeszcze w mroku nocy. Ta mimo wąskiej łuny na wschodzie, króluje z wyższością nad całą okolicą. Woda też wyraźnie niższa. Jestem już przy zbiorniku, na którym mają odbyć się tańce, taką mam przynajmniej nadzieję. Docieram na miejsce, szybki rekonesans w woderach, jaki jest poziom wody, to że będę w niej siedział było pewne, ustaliłem dokładnie miejsce. Namiot rozbijam nieopodal, na czystym terenie, tak aby nie wygnieść trawy i stanowiska, aby jak najmniej zmian naniosły moje nogi ręce. Kiedy już stoi gotowy, przenoszę go ostrożnie i okalam siatką. Na twarzy czuję dość silne podmuchy wiatru, rezygnuję jednak ze szpilek, siatka dociąży namiot wystarczająco. Obwieszam ją jedynie na sklepieniu, tylniej i prawej ścianie. Lewa i frontowa flanka pozostaje wolna, tak abym mógł swobodnie operować szkłem. Wszystko do środka, rozkładam krzesełko – nowe, ostatnie zginęło w tajemniczych okolicznościach, z resztą jak wszystko co mi ginie. Mam nadzieję, że to mnie nie zawiedzie, w końcu mój szanowny tyłek, spędzi na nim najbliższe kilka godzin. Ustawiam na statywie sprzęt na frontowym odcinku. Niestety zarośla uniemożliwiają ustawienie niskiej perspektywy, nie ryzykuję z ich wycinaniem, jest za późno. Później, szczególnie dotkliwie miało się to odbić przy bliskich ujęciach pewnego gatunku, o którym niebawem przeczytacie. Jeszcze jest cholernie ciemno, za ciemno żeby widzieć cokolwiek dokładniej. Tylko za plecami, lekko różowy pas, przechodzący w błękit, później granat, by ostatecznie stać się mroczną czernią, daje nikły zarysy świata rozpostartego przed moimi oczami. Zawsze zastanawia mnie jak to jest, że przyroda uzyskuje taki niezwykłe, dynamiczne i stonowane zarazem przejścia z jednego koloru w drugi. Człowiek wiele lat musiał czekać, zanim zdołał uzyskać, podobny i zbliżony jedynie efekt, bo takich zjawisk jak panują podczas wschodu, nie skopiujemy nigdy. Wokół panuje dziwna cisza, wręcz zastanawiająca, przeszywająca swą ostrością grube odzienie. Czasem pojedyncza ropucha, czasem żaba. Poza tym cisza, szum wiatru, słyszę komara który wraz ze mną zamknął się w tym małym namiociku, słyszę chlupot wody, wydany moimi woderami. Cisza nienaturalna, bo przecież przez ostatnie tygodnie gwar, szum i istna detonacja dźwięków wypełniała ten magiczny zakątek. Patrzę w niebo, kolejny już raz, pogoda zapowiada się piękna, bezchmurne niebo, niektóre gwiazdy migotają, a inne jarzą się nieustającym blaskiem. Widzę konstelacje uplecione na grantowym sklepieniu, ogromna przestrzeń, nadaje monumentalizmu całemu otoczeniu. Upajam się tym wszystkim. To już 3 rano. Po nadgarstkach łaskocze mnie trawa, dorodna, i sztywna, całą kępę mam w moim małym domku, śmiać mi się chce zawsze jak sobie wyobrażę swój widok. Czas płynie, a ja wytężam uszy, wzrok nie nadaje się do niczego, ciemność jest wszechobecna, przynajmniej dla naszego tak niedoskonałego wzroku. Każdy teatr, każda sztuka czy opera bez muzyki jest niczym. Tym razem również zaczyna się od koncertu, choć zdecydowanie z mniejszą siłą w porównaniu z wiosną. Rozpoczęło się! To pieśń mająca nastroić widza przed właściwym przedstawieniem. To epilog, który przeniesie mnie we właściwe miejsce. Ciałem już tam jestem, teraz dusza przenosi się do ich świata. Oto swoją partię rozpoczynają gęgawy, słychać ich dyskusje, które przypominają nieco debatę naszych polityków. Bzdurne skojarzenie myślę sobie.
15.

Oczywiście w swojej wymowie i brzmieniu gęsi są zdecydowanie przyjemniejsze, chodzi mi w tej metaforze o treść merytoryczną, którą to ich gęganie wnosi. Może kiedyś uda mi się je całkowicie zrozumieć. Teraz bowiem wiem jedynie, że budzą się i przygotowują do wyruszenia na żerowiska. Prawdopodobnie właśnie to gęganie mobilizuje do lotu gęsie zastępy, do lotu lub marszu na żerowiska. Ponad dwadzieścia dni nie widziałem moich gęgaw, ciekawe jak się miewają? Gdzieś daleko słyszę również przepiękne fanfary żurawi, choć w nieco krótszej formie, to zaledwie ich głosy kontaktowe, skończyły już bowiem swoje hymny i psalmy. Na środku zbiornika, zaczyna się coś dziać. Widzę, jak na środek wpływa jakiś niewielki ptak, najprawdopodobniej czernica, choć pewności nie mam. Wpatruję się w mrok, szarość tego niezwykłego poranka, widzę jak pływa i co jakiś czas zanurza głowę w odmęty zbiornika. Zerkam również na lewą stronę, tutaj przecież ostatnim razem zaszczyciły mnie czaple, w duchu liczę że zobaczymy się i tym razem. Czas upływa, spoglądam na okolicę przez szkło, ciemność uderza moje oczy, nawet nie włączam puszki, to nie ma sensu. Górny wyświetlacz puści tą malutką łunę światła i to może zniechęcić gości, a w zasadzie gospodarzy, bo gościem jestem ja. Czuję jak napięcie rośnie, rośnie podniecenie. To będzie piękny dzień, spostrzegam że ruch zaczyna się wzmagać na frontowym odcinku. Zimno pojawiło się niespodziewanie i ukuło niczym drzazga, nalewam sobie herbaty, czuję jak ciepło przelewa się przez gardło. Komar znowu dokucza, to jego przeraźliwe brzęczenie, przecież krzywdy mi nie zrobi, a jednak człowiek od razu staje się nerwowy. To dziwne jak jest ich mało w tym roku, choć może jeszcze będę żałował tych słów. Naciągam kaptur i wtulam ręce.
16.

Nagle zza trzcinowiska wypływa coś większego, widzę jasne pióra na kuprze. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć... liczę pośpiesznie. Cała kolumna! To gęgawy, nie mam teraz wątpliwości. Pochód rozpoczyna dorosły, w środku szóstka małych, a kolumnę zamyka kolejny dorosły osobnik. Udało im się utrzymać tak liczny lęg, bardzo się cieszę!! Oko zaczyna już dostrzegać co raz więcej. Gęgawy dyskutują wokół, ich rozmowy się nasilają z każdą chwilą, mam wrażenie że mnie otaczają. Od czasu do czasu kłócą się ze sobą. Widzę kolejne, jedne za drugimi, na arenę wkracza również mistrz nurkowania. Perkoz dwuczuby, za nim samica z pakunkiem dwóch małych na grzbiecie. Najpierw nie jestem pewien, za chwilę widzę już wyraźnie pręgowane szyje.
17.

18.

19.

Patrzę w puszkę, ISO 3200, czas 1/20. Czekam. Teraz już wiem na pewno, że była to czernica, teraz ją widzę wyraźnie, po chwili, prawie stratowana, przez gęś, podrywa się w powietrze i przelatuje kilka metrów nad głową. Rzut oka na lewą stronę, czapli ani śladu, nawet nie widać ich w powietrzu. Nagle!! Dostrzegam coś nowego.
20.

Długie nogi, wielkość szpaka i ogromnie długi dziób. Jedynie kontur, obwolutę, mimo wszystko serce zabiło mocniej. Dopiero uczę się rozpoznawać gatunki z tej rodziny, ciężko mi wyznaczyć jakąś szczególną cechę. Jest za ciemno, nie widzę koloru upierzenia, jest też za ciemno żeby zerknąć w podręczny atlas, który zawsze mi towarzyszy. Upajam się obserwacją jak ten tajemniczy jegomość przeczesuje płyciznę z dziobem tkwiącym w wodzie.
21.

22.

23.

Jego ruchy są szybkie, niezwykle precyzyjne, co chwila robi dziwny ruch, jakby chciał ubić coś tym swoim szpikulcem, rytmicznie bowiem i pulsując to wpycha ten dziwaczny dziób aż po nasadę, to wyciąga go całkowicie. Wydobywa z czeluści wody jakieś małe skorupiaki, czasem widzę coś na podobieństwo kijanki.
24.

25.

Po chwili zjawia się drugi, przeganiają się i ganiają razem, chodzą wokół i zataczają koła. Widzę wyraźnie, że ten drugi ma krótsze dzioby. Za moment są już cztery sztuki. Patrzę tym razem przez prawy wziernik, ten który okala siatka i wbijam wzrok, po paru minutach widzę już białe linie brzucha i szyi, mam je zatem również z tej strony. Tutaj jednak siatka uniemożliwi zdjęcia na pewno, czekam cierpliwie, za chwilę światło się pojawi i zaczniemy zabawę.
26.

27.

28.

29.

Przede mną zrobiło się cholernie ciasno. Gęsi wypełniły cały zbiornik. Czasy sięgają 1/50, za chwilę 1/100, zaczynam zdjęcia, walę pojedynczo, po chwili seriami, szukam ciekawych ujęć, ta gęsia społeczność na pewno mi ich dostarczy mnóstwo. Niestety odległość spora. Schemat żeru nie zmienił się i mogę go już mniej więcej nakreślić. Wypływają zza trzcinowisk po prawej flance, wpływają na zbiornik, tam zaczynają żer, kręcąc się to tu, to tam, by po jakimś czasie wyjść na brzeg po lewej mojej stronie.
30.

31.

Oczywiście w między czasie, dochodzi do licznych sprzeczek, głośnych wypowiedzi pojedynczych osobników. Czasem kończy się to poderwaniem się w powietrze części z nich. Przelatują wtedy albo w inną stronę zbiornika, albo oddalają się całkowicie. Czasem jakaś nowa grupa ląduje w samym środku tego zbiegowiska, przepycha się i krzyczy na pobratymców.
32.

33.

Ogólny harmider i bałagan dopełniają wałęsające się perkozy, czernice i krzyżówki. Całe to towarzystwo rozpruło powietrze kakofonią gdakania, kwakania i gęgania. Liczę gęgawy i nie wierzę własnym oczom, dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści, nie liczę dalej. Większość młodych, które są zdecydowanie inne. Mniej kontrastowe upierzenie, dużo mniejsze.
34.

35.

Pełne pióra już okrywają ich ciała, jak się okazuje latają. Ile ich przyleci tutaj w przyszłym roku, ile będę mógł znowu podziwiać, ile padnie z rąk myśliwych? Jeszcze dwa miesiące i rozpocznie się ta beznadziejna rzeź. Na lewo bekasowate szaleją w najlepsze, widzę już dobrze kolory. Choć czaple nie dopisały, cieszę się jak dziecko. Rozróżniam już kolory, atlas w rękę i szukam. Jeden to na pewno kszyk, ten z pięknym upierzeniem i wyjątkowo długim dziobem, te skromniejsze to pęczaki. Przenoszę aparat i robię ujęcia. Są na wyciągnięcie ręki, lewa ściana nie okryta siatką, z nieco odmiennym deseniem nie odstrasza ich. Są śmiałe i zuchwałe, ganiają się i przepychają, jakie one piękne.
36.

37.

38.

Momentami podchodzą na 2 m. Cudownie jest znaleźć się w samym środku tego tętniącego życiem spektaklu. Tętniące życiem - to idealne sformułowanie kiedy pomyślę o tym niezwykle dynamicznym, krzyczącym, kolorowym świecie. Czas mija, robi się co raz widniej, gęsi pływają i gadają, co jakiś czas wymachując skrzydłami tuż nad lustrem wody. Po chwili moją uwagę przykuwa charakterystyczny głos, jedyny w swoim rodzaju. To perkozek. Wytężam wzrok, szukam, wypatruję. Znowu go słyszę, dochodzi z prawej strony. Nie widzę. Patrzę przez szkło, przeczesuję linię bunowia i nagle. Jest!
39.

Jeden osobnik, pięknie ubarwiony, rdzawo – brunatny z białym policzkiem. Robię kilka ujęć. Co chwila nad głową słyszę gęgawy, czatuję na te podchodzące do lądowania i startujące, uwielbiam linie ptaków, kiedy rozpędzają swoje ciała i startują w powietrze, lub groteskowo wyginają się podczas lądowania. Udaje się zrobić kilka strzałów, fokus działa niezawodnie. Jeszcze raz dziękuję za ten obiektyw. Czasy skracają się do 1/1000, 1/1500. Zakładam konwerter. Znowu widzę długodziobe kszyki i łęczaki. Teraz już wiem, że to one, przyroda nasyciła mnie nowym doświadczenie.
40.

41.

42.

43.
http://img192.images...13/12436078.jpg44.
http://img811.images...28/36159744.jpgIch świat zatacza mikro koła. Coś przylatuje, coś odlatuje, coś się pojawia, coś znika. Czapli niestety nadal nie ma. Na lewym natomiast brzegu, gdzie swój żer kończą gęgawy już wyjątkowo dużo zgrabnych szyi zdobi linie traw i zboża.
45.
http://img694.images...26/98970894.jpgTo ci najuważniejsi, dbają by stada nic nie zaskoczyło. Do tego całego towarzystwa dołączają nagle niespodziewani przybysze. Ptaki średniej wielkości, większe od szpaków, trochę wielkością przypominające gołębie. Na długich nogach i z długimi dziobami. Szyje też dłuższe. Ciemno ubarwione, jeden z osobników, miał pięknie napuszony gardziel. Zatyka mnie z wrażenia. Za małe jest moje doświadczenie, aby być całkowicie pewnych. Nie miałem obiektywu po tej stronie i całą obserwacje prowadziłem nieuzbrojonym okiem. Czy to możliwe, że odwiedziły mnie bataliony? Około 5-8 sztuk. Żerowały kilka, kilkanaście metrów od wody, a co najmniej trzydzieści ode mnie. Żałuję niezmiernie, że chociaż jednego dokumentacyjnego zdjęcia nie zrobiłem. Owe tajemnicze stadko, pojawiało się i znikało, co jakiś czas ciesząc mnie swoją obecnością. Tymczasem nad naszymi głowami pojawiają się już licznie rybitwy, czarne i rzeczne, wiedzę młode osobniki z nieco innym upierzeniem.
46.
http://img89.imagesh...34/76808918.jpg47.
http://img813.images...01/16283971.jpgNie odstawały jednak ze zdolnościami od starszych, wykręcając swoje zwariowane zwroty, beczki i pętle. Co chwila zawisają w powietrzu by za chwilę z impetem runąć ku dołowi, odginając jednocześnie skrzydła ku tyłowi. Jakiej magii dodają te lawirujące nad nami rybitwy, uzupełniają idealnie obraz, obraz czasem wydający się nie do końca realny.
48.
http://img651.images...37/88271828.jpg49.
http://img695.images...63/60202093.jpg50.
http://img707.images...20/91727195.jpgPerkoz uparcie tymczasem poluje. Nie może nurkować, za płytko, pływa zatem z zanurzoną szyją i nagłym uderzeniem nóg, wpycha się na chwile pod wodę uderzając celnie w ofiarę.
51.
http://img64.imagesh...64/49341582.jpg52.
http://img11.imagesh...56/39140807.jpg53.
http://img535.images...67/45323920.jpg54.
http://img20.imagesh...89/57565355.jpgNiewielkie rybki są systematycznie podawane młodym i samicy, która ciągle trzyma je na grzbiecie. Co za rodzinny obrazek! Cała okolica powoli została zalana przepięknym różowo – pomarańczowym światłem. Słońce nieśmiało ale systematycznie otuliło okolicę swoim uściskiem. Na wodzie utworzyły się fantastyczne karmazynowe pasy, co w połączeniu ze scenami jakie miały tu miejsce stworzyło coś, co na długo zapadnie w mojej pamięci. To właśnie po to tutaj przyjeżdżam, tutaj i w inne miejsca. Widziałem już trochę wschodów. Każdy jest wyjątkowy i każdy niesie ze sobą coś niezwykłego. Te wiosenno – letnie są jednak szczególnie wyrafinowane. Odbijające się bliki światła w rosie, która zaściela połacie traw, ciepły powiew wiatru i zapach zabagnionych terenów, zapach gnijących, zatopionych w wodzie turzyc. Zapach kwiatów...
55.
http://img38.imagesh...18/54825464.jpg56.
http://img192.images...52/74807680.jpgOd rozmyślań odrywa mnie nagły hałas gęsi, nagle wzbiły się masowo w powietrze, perkozy pośpiesznie ruszyły w zarośla, schowała się również łyska, która swoich maluszków wypuściła na wodny plac zabaw. Obraz przede mną zasłoniły dziesiątki skrzydeł, a powietrze wypełniły piski i ostrzegawcze nawoływania. Człowiek! - pomyślałem. To nie był jednak człowiek. Od strony wsi, na wysokości może 15-20 m leciał król przestworzy - Bielik. Młody, brunatnie okryty piórami, leci przed siebie, pięknie i majestatycznie, wzbudzając swoją obecnością ten ogólny harmider. Czują przed nim strach i respekt, czują że padający spod jego skrzydeł cień, jest śmiertelnie złowrogi. Za nim w ślad leci bocian biały, wiedziałem że to samiec z okolicznego gniazda, które było na trasie przelotu orła. Bocian starał się go zniechęcić do powrotu tą drogą, lecąc i lawirując blisko niego. Kiedy są tuż nad moją głową, bocian odpuszcza i zostawia bielika, do ataku przystępują rybitwy i mewy, starając się go przepłoszyć. Cóż za wielkość, cóż za potęga. Jak ogromny mi się wydał wtedy w porównaniu z rybitwami i mewami. Po jakimś czasie ginie za horyzontem ten król i władca, odprowadzam go wzrokiem, żegnam mając nadzieję na spotkanie, życzę mu powodzenia, to było piękne spotkanie.
57.
http://img19.imagesh...43/13887950.jpg58.
http://img232.images...63/95550960.jpg59.
http://img16.imagesh...89/93518159.jpgNa zbiorniku wszystko powoli wraca do normy. Łyska ponownie wyprowadza bliźniaków na plac zabaw, gęsi z dziećmi lądują na wodzie, inne wypływają z zarośli. Pojawia się też Pan perkoz wraz z rodziną, tym razem dwa szkraby dzielnie i o własnych siłach uwalniają troszkę mamę od swojego ciężaru. Widzę znów rybitwy, jest kszyk i łęczaki.
60.
http://img18.imagesh...32/44874252.jpg61.
http://img220.images...76/97868542.jpg62.
http://img151.images...34/68548933.jpg63.
http://img695.images...75/24493513.jpg64.
http://img263.images...65/35611493.jpgJest też ktoś nowy! Kadruję, ostrzę i strzelam krótką serię. Rzut okiem w atlas i już wiem, to cyraneczka, samiec. Piękna! Cóż za zieleń na głowie!
65.
http://img52.imagesh...91/39882586.jpgPewnie pyszna i próżna jest ta kaczka niesłychanie, bo w oddali widzę rodzinę, inne kaczki, zdecydowanie mniej spektakularne, choć z dziobami przypominającymi szpadel, nie mam pojęcia co to, robię zdjęcie i zmieniam kartę pamięci.
66.
http://img4.imagesha...82/92040360.jpg67.
http://img683.images...03/21472818.jpg68.
http://img708.images...58/21486273.jpgKolejna zapełniona. Poziom baterii znika w oczach. Wrzucam coś na ząb, brzuch zaczyna pobolewać z głodu, kubek herbaty i już czuję się jak w niebie.
To jest właśnie sielanka, szkoda że zaraz trzeba uciekać, praca zbliża się nieubłaganie, nieubłaganie zbliża się koniec mojego pobytu, znowu trzeba będzie przekroczyć lustro, wyjść z szafy i wrócić do mojego świata. Czerwiec to jednak prawdziwie rodzinny miesiąc, wszystko z dziećmi, wszędzie maluchy i nowe życie.
69.
http://img811.images...83/15190754.jpg70.
http://img402.images...79/87119300.jpg71.Co to jest?
http://img121.images...26/54797109.jpgJak to cudownie jest skonstruowane, że właśnie wtedy kiedy wszystko się lęgnie, wszystko również zarasta, aby łatwiej było się ukryć. Tym co polują natomiast przyroda ofiarowała obfitość, mnogość ofiar, możliwości. Zimą, kiedy pożywienia jest mniej, nie ma zarośli, nie ma traw, a na ziemi zdradliwy śnieg, łatwiej wytropić, ale mniej możliwości i ofiar. Idealny mechanizm, a mówili że takowy jest w szwajcarskim zegarku. Żal mi i smutno, że tego mechanizmu nie da się tak łatwo naprawiać jak w zegarku, że tutaj poszczególne części i elementy są kruche i delikatne, że wszystko niczym pajęcza sieć jest ze sobą związane, wystarczy tylko nieuwaga, a sieć pęka i przerywa kolejne ogniwa.
72.
http://img801.images...21/28501443.jpg73.
http://img824.images...85/34968300.jpg74.
http://img135.images...89/51874692.jpgOkolica tymczasem rozpromieniła się na dobre. Patrzę na zegarek, jest po siódmej. Powoli już czas. Spoglądam jeszcze na okolicę, próbuję nasycić oczy, nacieszyć się, próbuję wypełnić płuca tym całym aromatem. Pewnie nie wyszedł bym za szybko. Całość jednak zburzył miejscowy chłop, który przygnał pod mój namiot krowy, soczyście nagradzając je wiązką epitetów za niemrawość. Wszystko runęło w powietrze, wszystko prysło, jak mydlana bańka. Wszystko się skończyło. To już czas by pożegnać się, ale wrócę, będę tęsknił za tym spektaklem, będę odliczał dni.