Napisano 16 sierpnia 2011 - 16:14
Witam wszystkich. Pierwszy raz piszę na tym forum, które od dawna podziwiam. Gratuluję wszystkim pięknych zdjęć i spotkań. Nie posiadam sprzętu fotograficznego, nie mogę więc – w przeciwieństwie do Was - pochwalić się dokumentacją zdjęciową moich obserwacji. Jednak podczas moich „bezkrwawych łowów” z wysłużoną lornetką 10x50 (produkcji jeszcze radzieckiej) nieraz przeżywam równie emocjonujące, jak Wasze, przygody, związane z bliskimi spotkaniami z przyrodą, zwłaszcza z ptakami, na których punkcie mam „kręćka”.
Jedną z takich przygód, szczególnie dla mnie ważną, która miała miejsce ostatnio, chciałabym się podzielić z Wami, jeśli nie będzie to stanowiło naruszenia regulaminu – fotograficznego w końcu – forum.
A więc do rzeczy.
15 sierpnia w samo południe chowałam się po krzakach zjadana przez komary, śledząc dzięcioła wyglądającego na średniego, który mimo upału nie przestawał odbębniać swej roboty na spróchniałej jabłonce u sąsiadów.
Nagle do mych uszu dotarł niezbyt głośny, lecz przejmujący krzyk: ….hiiiiiiijjau.... jakże inny, niż odgłosy wydawane przez myszołowy z „naszego” lasu. Okrzyk powtarzał się. Może się coś stało – pomyślałam – może coś z młodym, że tak inaczej woła (głos był „wibrująco żałosny” w mojej interpretacji). Pobiegłam w kierunku otwartej przestrzeni, łapiąc go lornetką po drodze. Leciał ślizgiem znad lasu w kierunku pól, prosto w słońce, bardzo szybko. „Nasze” myszołowy nigdy z taką prędkością nie latały w pola. Zanim dotarłam na skraj pól, straciłam go z oczu, które oślepły i łzawiły, ale wciąż go słyszałam. Był wysoko, gołym okiem trudny do wypatrzenia. Na szczęście skierował się lekko na zachód, równolegle do biegnącej skrajem pól drogi. Mam go. Czarny w jaskrawym świetle, a głowa jasna świetlista! Coś jakby nie „nasz” myszołów! (ale światło za ostre, to potrafi być mylące). Dalej ślizga się wysoko, inaczej niż one, które robiły tak tylko w zabawie (ale może jest zaniepokojony, może to wynika z sytuacji...). Nagle, nad PGR-em, rozpostarł skrzydła i zaczął krążyć. Nadal w tym świetle jest jak cały czarny, tylko świetliście jasna głowa z szyją odcina się kontrastem od reszty ciała. Robi okręgi o małej średnicy (inaczej, niż nasze myszaki), jakby zainteresował się np. wieżą kościoła, czy jakimś szczegółem pod sobą. Pokrążył tak kilka razy, spokojnie, wydając co jakiś czas swoje okrzyki (teraz nie wydawały mi się już niezwykłe, po prostu były charakterystyczne tylko dla niego) i ślizgiem skręciwszy nad lasy zniknął mi z oczu. Dłonie mi się już trzęsły od ciężkiej lornetki. Serce biło mocno od emocji. Widziałam już kiedyś taką jasną głowę.... Nigdy nie zapomnę tej daty: 6 lutego 2005, 14:30. Tamten ptak widziany zimą dawał się lepiej obejrzeć. Miał częściowo biały ogon i jasne plamy na bardzo ciemnych skrzydłach, lecz równe świetlistą głowę...
Wróciłam do poszukiwania dzięcioła, myśląc sobie, że w tak ostrym świetle każdy ptak może wyglądać niezwykle... Postanowiłam również nie łączyć tego incydentu z dwa dni wcześniejszym, kiedy późnym popołudniem widziałam takiego samego Gościa zataczającego małe kręgi nad najbliższą górą w naszym lesie. Wtedy krążył bezgłośnie, i zniknął, gdy dołączył do jego krążenia „nasz” myszak. Wtedy powiedziałam sobie: to na pewno ten nasz z młodym, tylko jakoś mi się wydali więksi i tyle.... Nie dane mi jednak było zapomnieć.
c.d.n.
Jeśli Was nie zanudziłam, w wolnej chwili opiszę i zamieszczę ciąg dalszy. Jeśli zanudziłam, nie odezwę się więcej.