NIe spodziewalem sie ze dzisiaj napisze w tym temacie. Wpadlem dzisiaj i to konkretnie - a dokladnie wessalo mnie
A bylo tak:
Od kilku dni mialem przed prowizoryczna czatownia brodzce piskliwe, krwawodzioby, czajki, kwokacze, a siewki rzeczne, o czaplach nie wspominajac. problem w tym ze zawsze byly poza zasiegiem, a od poniedzialku zaczeto napelniac stawy, wiec jeszcze bardziej sie oddalily od obiektywu. W sobote skonstruowalem piekne plywadelko, z i czekalem z jeszcze piekniejszymi wyobrazeniami na testy. Wczoraj zagladnalem na stawy wieczorem zobaczyc jak duzo powierzchni pokryla woda, wytypowalem miejsce.
Dzis na 9 mialem byc w firmie, prognoza pogody swietna - test plywadelka - nic, tylko musi sie udac. Wstalem o 5 rano, o 5.30 bylem na miejscu. Poranek nie zapowiadal sie dobrze - prognozy jak na zlosc sie nie spelnily - rano niebo rowno zachmurzone, wody mniej niz sie spodziewalem - no coz, do dziela - pomyslalem. Szybkie maskowanie, wodery na nogi i o 6 wlaze juz do stawu. Pierwsze kroki sa zdziwiajaco stabilne, jak na blotniste dno. Mialem planowo wejsc na dno w miejscu juz zalanym woda, bo tam blotsko jest bardziej miekkie i podatne na chodzienie. Jednak zachecony stabilnoscia "suchego", przyspieszam kroku i z rozpedu wlaze w to "suche" bloto, mijam linie trzcin i... nagle nogi jak z betonu. Zwalniam. Dwa kolejne kroki i juz jestem "utopiony" powyzej kolan - szczescie w nieszczesciu taka jest tez glebokosc mulu. Probuje wrocic, jednak wodery zostaja w miesistej mazi, bez checi pozostania na nogach. W pospiechu przyciagam plywadelko do siebie, podpieram sie ale nic. Dalej stoje jak wryty. Krotka chwila odpoczynu i dalej nic. Wreszcie, korzystajac z rad Bear Grylls'a laduje na kolanach i probuje w takiej pozycji wyjsc z opresji, majac w zanadrzu wyjscie ostateczne - czolganie po tym cholernym, smierdzacym blocie. Na szczescie nogi uwalniaja sie, ale za to rekawy kurtki mam juz cale uwalone. Po kilku metrach wodery i rekawy maja na sobie kilku centymetrowa warstwe czarnej, smierdzacej mazi, a plywadelko nie pozostaje im dluzne. Kiedy wreszcie wygramolilem sie na brzeg przyszedl czas ocenic straty - kilkanascie kg blota na sobie, brudna kurtka, brudne rekawiczki, namoczona i brudna siatka na plywadelku - normalnie zyc nie umierac. Finalnie ustawilem sie z beznadziejnej strony do majacego wyjsc zza chmur slonca. Czajki i brodzce i owszem, byly, ale jak na zlosc niebo zaczelo jasniec, wiec i potencjalni modele nie wspolgrali ze swiatlem, a po moich wyczynach, przez 2 nastepne godziny i tak nie chcialy sie zbytnio zblizac.
Co ciekawe wielokrotnie juz chodzilem po tym blocku, jednak zawsze w niskich gumiakach i tuz przy trzcinach - tu sie zdziwilem hehe:D
Jutro powtorka walki z blotem, ale ostrozniej