Ech, i nie wytrzymałem i się zarejestrowałem...
Witajcie! (po tylu latach incognito:))
Dyskusja przypomina tę o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy.
I niech tam. Ale irytuje mnie dorabianie jakichś teorii, często jak czytam, popartych badaniami, do prostego zdawałoby się faktu- fotografuję, bo lubię. A tu (już od dawna) zaglądają sami tacy lubiący fotografować hobbyści, bo niewiele osób w Polsce może powiedzieć o sobie, że fotografuje, bo musi, bo z tego żyje. Pierwszy zatem fakt mamy ustalony i jak sądzę bezsporny, robimy to, bo lubimy.
W wypadku fotografii przyrodniczej dochodzi jeszcze potrzeba udania się w teren. I tu już zaczynają się schody- iść czy nie?- wszak będę ingerował w środowisko- podepczę trawkę, nadepnę na chrząszcza, spłoszę wróbelka albo innego żubra. W wypadku zaglądających na to forum odpowiedź brzmi oczywiście- iść. To chyba też fakt bezsporny- decydujemy się iść, zatem mniej lub bardziej świadomie podejmujemy decyzję o ingerencji w środowisko.
Problem kolejny- podchód czy zasiadka? I to złe i to niedobre. I wcale nie piszę o trudnościach dla fotografa. Podchodząc płoszymy, i to o wiele więcej niż nam się zdaje. Ale nie wszystkie gatunki z podchodu da się sfotografować, przynajmniej na zadawalającym autora, poziomie. Czasem pozostaje zatem opcja droga.
Zasiadka wymaga większej ingerencji w środowisko, ale summa summarum jest chyba miej „płosząca”. Niestety, żeby zwiększyć szanse na obecność modela najprościej skusić go jadłem. Pojawia się kolejny jak sądzę bezsporny fakt- dokarmiając powodujemy nienaturalną koncentrację zwierząt. Korzystamy na tym my, drapieżniki i myśliwi:) Cóż, dokarmianie nie jest może godne pochwały, ale jest skuteczne. I trudno mi potępiać ludzi, którzy po tygodniu pełnym zajęć wyrwą się na kilka godzin i mają ambicję zobaczenia czegoś poza przysłowiowym wróbelkiem. Tu warto się zastanowić, czy jako grupa, dość niewielka, dokarmiając oddziałujemy w stopniu zauważalnym dla jakiegokolwiek gatunku? Biorąc pod uwagę wysypiska śmieci, miejskie śmietniki, tony kukurydzy i wszystkiego innego wywalanego przez myśliwych, oddziaływanie rolnictwa na behawior zwierząt, śmiem twierdzić, że wpływ fotografów przyrody na zachowanie gatunków jest znikomy. W masie nie większy niż spacerowiczów czy grzybiarzy, nieporównanie mniejszy niż leśników (tylko tych z fabryki desek oczywiście), myśliwych, quadowców, endurowców czy crossowców. Zakładam oczywiście jako tako etyczne podejście do tematu fotografów jako grupy, świadomie pomijając margines w postaci 6 głupców machających uczepioną do wędki myszą, żeby zwabić sowę, czy „fotografa” na pływadełku w kolonii rybitwy.
Reasumując, bo już sam siebie nudzę,- nie ma o co drzeć szat. Nie chcesz ingerować w środowisko- siedź w domu. Chcesz fotografować w terenie- nie dorabiaj do tego zbędnych teorii i wymyślnych ideologii- i tak będziesz wpływał na środowisko. Szczególnie, kiedy nie masz obiekcji fotografowania z czatowni czy przy gnieździe- to do autora artykułu, który wywołał tę dyskusję (tak, pofatygowałem się na twoją stronę Piotrze- pozdrawiam).
W zamian za jej hojne dary możemy zrewanżować się przyrodzie szacunkiem i zdrowym rozsądkiem. I tyle.
A czy walczące myszołowy to szmira? Oczywiście, powtarzam to sobie od lat. Co zima. Najczęściej w budzie.
Użytkownik chłop z lasu edytował ten post 06 stycznia 2018 - 22:48