Pierwsza zimowa zasiadka
Kończył się krótki zimowy dzień, robiło się szaro więc prosto po pracy pojechałem na Żurawisko sprawdzić czy coś wzięło przynętę. Zmrożony, przyszpilony cienkim prętem do podłoża korpus kurczaka był nietknięty. W głębokim śniegu nie było nawet widać żadnych tropów ani śladów po lądujących ptakach. Co się dzieje? Przecież bagno jest wręcz opanowane przez liczne stado wszędobylskich kruków które od świtu do zmierzchu latały nad Żurawiskiem niczym ruskie bombowce nad Berlinem w 45-ym. Niedługo skończą się mrozy i przed czatownią pojawi się woda która uniemożliwi wyłożenie przynęty. Wyciągnąłem szpilę z torfu i popatrzyłem z niechęcią na trzymany w ręku korpus - kolejne niepowodzenie. Cisnąłem kurczaka przed siebie patrząc jak kilka metrów dalej mięsny pocisk zapada się w śniegu. No tak! Czy te ptaszydła go widziały w tym śniegu? Spróbuję innej metody.
Wykładanie korpusów kilka lat temu nie dało efektów. To znaczy nie było efektów dla mnie, bo po moim wyjściu z owej polnej niby-czatowni myszoły jednak przylatywały i raczyły się pozostawionym mięchem. Teraz zawiódł pomysł z przybijaniem korpusów do ziemi. Gdzieś wyczytanej w internecie opcji przykrywania przynęty metalową siatką lub kratką już w ogóle nie brałem pod uwagę. Poważnie zastanawiałem się nad użyciem ofiary zdarzenia (czy raczej zderzenia) drogowego. Sarna odpadała - była za lekka. Kiedyś zimą wyłożyłem sarniego rozbitka na śródleśną polanę i na trzeci dzień, w sobotę, gdy chciałem pofocić, już jej nie było, została wytargana przez jakieś drapieżniki w las. Natomiast dzik czy jeleń już by poleżał przez dłuższy czas. Pomysł wydawał się dobry, zdobycie "rozbitka nie było dla mnie problemem, ale...
Ale nr 1- nie chciałem mieć na zdjęciach padliny. Chociaż zwierzak prędzej czy później musi paść i trup przez kilka dni stanowi naturalny element krajobrazu / przyrody, to jednak nie chciałem mieć na zdjęciach flaków i kości. A przynajmniej nie na większości zdjęć.
Ale nr 2- utylizacja resztek. Z ustaniem mrozów musiałbym od razu zakopać padlinę żeby przed czatownią nie robić cmentarzyska z zatopionych w bagnie resztek. Kopanie w torfie było niemożliwe, zakopanie resztek w polu wymagało głębokiego dołu aby przy głębokiej orce pług nie wyciągnął na wierzch kości.
Najlepiej żeby przynęta była drobna aby nie było jej widać i ewentualnie łatwo ją posprzątać, i żeby było jej na tyle dużo by na jakiś czas zatrzymać ptaki na miejscu. Czyli rozrzucić przed czatownią posiekane na drobno tanie mięcho lub odpadki, a więc najlepiej rozdrobnione kurze korpusy.
Tak więc następnego dnia po południu poszatkowałem siekierką na drobno zmrożoną bryłę ptasiny i rozrzuciłem to na dobrze wydeptanym w śniegu placu. Następnego dnia po południu nie było już ani jednego kawałka mięsa. Czyżby wreszcie się miało udać? Zobaczymy w najbliższy weekend! A nawet wcześniej, bo w czwartek i piątek miałem urlop.
W czwartkowy poranek zaopatrzony w sprzęt foto, kurzą siekankę i kawałek styropianowego kasetonu na kołku wyruszyłem do czatowni. Przez tele szukałem miejsca na wysypanie "flaczków"- najlepiej żeby był niski wał przysypanej śniegiem uschłej trawy. Na tyle niski żeby nie zasłaniał ptaków i na tyle wysoki żeby nie było widać przynęty. Jednocześnie mogłem ocenić efekty jesiennego "odchwaszczania" sceny. Było dobrze, w kadrze nie było żadnych rozmazanych plam i sitowych poduch. Jednak warto było się pomęczyć jesienią. Przynętę można było sypnąć gdziekolwiek, głęboki śnieg gwarantował skuteczną zasłonę.Teraz trzeba sprawdzić w jakiej odległości sypnąć karmę więc wyszedłem przed czatownię z kawałkiem styropianu o przybliżonej wielkości myszaka i wbiłem go w śnieg. Będzie dobrze? Sprawdzimy. Wróciłem do czatowni i oblukałem przez tele styropian. Trochę za daleko, można dać ze trzy-cztery metry bliżej. Przesunąłem znacznik, znowu kontrola przez tele- teraz powinno być ok. W miejscu znacznika wydeptałem w śniegu placyk i sypnąłem kurzymi "flaczkami". Spojrzałem na oddaloną o kilkanaście metrów czatownię i pomyślałem czy z tej odległości ruch obiektywu nie spłoszy bystrookich drapoli? Ale skoro nawet ostrożne żurawie nie zwracały na to uwagi to powinno być dobrze. Tylko szkoda że jest tak pochmurno. No właśnie, skoro czasem prószy śniegiem to wbiję tu jakiś kołek. Jak w nocy zawieje albo przysypie śniegiem scenę to rano kołek pokaże miejsce wybrane na wyłożenie przynęty. A więc tutaj wszystko przygotowane, można iść do domu i poszatkować na jutro solidną porcję korpusów.
Piątek, 2 marca 2018. Brzęczy budzik i wszystko toczy się jak przed wyjściem na żurawie. Tylko do plecaka przytroczyłem grube, ciepłe zimowe wdzianko i wziąłem pół reklamówki kurzej sieczki. Na dworze ciemno i mroźno, nie widać ani jednej gwiazdy. Cholerne chmury już od wielu dni wiszą na niebie, ale niestety w tym regionie to ponura norma i po prostu trzeba się z tym pogodzić. Albo zmienić hobby, może jakieś modelarstwo, majsterkowanie czy coś innego niezależnego od pogody i wstawania w nocy.
Wrzuciłem plecak do czatowni i podszedłem do kołka gdzie wczoraj wysypałem "flaczki". Na białym śniegu nie było widać ani jednego kawałka mięsa. Ładnie biorą- pomyślałem. Wydeptałem w śniegu wąską i długą na kilka metrów ścieżkę i wysypałem na niej przynętę. Miałem nadzieję ze w ten sposób "rozciągnę" zlatujące na żer ptaki i uniknę kotłowaniny walczących o mięso drapoli w jednym miejscu. Wróciłem do czatowni i otworzyłem dolne okienko. Po raz kolejny podziękowałem w myślach pomysłodawcy tego sposobu na dwa okienka i wystawiłem sprzęt. Było ciemno, ale gruby patyk był wyraźnie widoczny na tle śniegu. Ustawiłem na nim ostrość i wyłączyłem AF. Naiwnie sądziłem że wyłączając AF przy pochmurnym niebie i ciemnym obiektywie (f 6,5) uniknę szukania ostrości przez tele i od razu będę strzelał jak tylko coś przyleci do zanęty. Tylko czyżby to miało być tak łatwe? To było by zbyt proste, ale spróbować można. W końcu tym sprzętem i przy tej pogodzie dzisiejsza zasiadka to tak naprawdę tylko praktyki przed następnym sezonem.
Wyszedłem zdjąć kołek ze sceny, założyłem ciepłe wdzianko i w oczekiwaniu na ptaki wyłożyłem się do drzemki. Po chwili zaczęło kąsać zimno, ale, o dziwo, nie było ono dokuczliwe. Było mroźno i śnieżnie, jak pięć lat temu, a jednak nie dygotałem z zimna jak wtedy. Przypomniał mi się tamten dzień jak leżałem w zawianej śniegiem niby-czatowni przez którą hulał wiatr i nie pomogły wtedy ocieplane ciuchy. Ależ wtedy kląłem! A ta czatownia była szczelna i sucha i to wystarczyło by zimno było całkiem znośne i mogłem spokojnie oczekiwać na ptaki.
Tymczasem niebo pojaśniało i wnet ze swojego świerkowego zagajnika zaczęły się odzywać kruki. Niedługo pojedyncze ptaki zaczęły się rozlatywać po okolicy i wreszcie któryś zawisł nad zanętą, ale nie wylądował tylko poleciał dalej. Posiedziałem chwilę przy okienku obserwując jak kruki krążą nad bagnem lecz po za tym nic się nie działo więc przysiadłem zrezygnowany w kącie czatowni nasłuchując jednostajnego krra-krra. A zresztą, poranek i tak był ciemny i pochmurny więc zdjęcia były by nieostre, więc mogę sobie jeszcze chwilę tak posiedzieć. Wreszcie usłyszałem łopot skrzydeł przy zanęcie i przysunąłem się do okienka. Jest jeden ścierwojad! Wycelowałem w niego aparat, ale zanim nacisnąłem migawkę musiał chyba dojrzeć ruch obiektywu, bo w tym momencie odleciał. I tak zaczęła się długa i irytująca zabawa w kotka i myszkę. Najpierw krra-krra, łopot skrzydeł nad mięsem, przycelowanie... i nic. Raz tylko udało mi się strzelić gdy kruk usiadł kilka metrów dalej niż była wysypana zanęta. Podniecony polowaniem zapomniałem o włączonym trybie M więc szybko przełączyłem tele na AF i strzeliłem. Udało się! Zdążyłem go trzepnąć zanim odleciał. Jednak zdjęcie było kiepskie i spoglądając na czarną sylwetkę na wyświetlaczu uświadomiłem sobie ze mój pomysł na szybkie, dynamiczne ujęcia właśnie diabli wzięli.
Krra-krra - głośno odzywały się kruki przelatujące nad zanętą. Kurrr.... - odpowiadałem im cicho w myślach zastanawiając się co to za pogrywanie z ich strony. I nagle coś mi się przypomniało. Otóż niedawno wyczytałem na forum że kruki to inteligentne ptaki i najpierw wysyłają zwiadowców czy jest bezpiecznie. Kiedy ci sprawdzą że nie ma zagrożenia, wtedy zlatuje się reszta. Aha, czyli trzeba oszukać zwiadowców, ale jak? Chyba już wiem.
Odsunąłem się od okienka i przycupnąłem w rogu czatowni. Krra-krra rozlegało się co chwilę. Wreszcie znowu słyszę łopot skrzydeł lądującego ptaka, ale tym razem się nie ruszam, usłyszałem tylko jak kruk poderwał się do lotu. I tak jeszcze kilka razy. Łopot skrzydeł przylatujących kruków rozlegał się coraz częściej i po pewnym czasie przed czatownią usłyszałem kłótnię kilku ptaszysk. Wyjrzałem ostrożnie przez okienko nie ruszając aparatu. Przed czatownią buszowało w śniegu kilka czarnych sylwetek i wciąż zlatywały nowe i wkrótce zaczęły się bójki o mięcho. To ten czas- pomyślałem. Zajęte walką o jedzenie nie zwracają uwagi na to co się dzieje poza ich kręgiem, ich wrogiem nie jest już rura sigmy wystająca z czatowni lecz ich kamraci którzy chcą zabrać im dobry kąsek.
Przyłożyłem się do aparatu, przez chwilę omiatałem obiektywem kotłowaninę przed czatownią. Nacisnąłem migawkę, kolejny ruch aparatu na inną grupę ptaków i znowu strzał. Tym razem żaden kruk nie odleciał, wręcz przeciwnie, wciąż zlatywały się nowe. W miejsce niedawnej irytacji przyszło podniecenie oglądanym z tak bliska widowiskiem i co chwilę trzaskałem kolejne zdjęcie próbując wyłuskać z ruchliwego jak w mrowisku czarnego stadka jakiś konkretny cel.
Nagle w jednym miejscu tego "mrowiska" jakby zakipiało, poprzez krakanie usłyszałem ni to okrzyk, ni to zduszony pisk i kątem oka zauważyłem szarobury kształt lądujący w śniegu. Skierowałem tam obiektyw i ujrzałem myszołowa który rozpędził kruki i teraz spokojnie się rozglądał za jakimś kąskiem dla siebie i przy okazji ładnie zapozował do zdjęcia:
Jednak nie dane mu było korzystać w spokoju ze stołówki bo za chwilę pojawił się konkurent:
Myszoły przyjęły pozycję bojową...
... ale spięcie było krótkie bo mięcha było dość dla obu więc nie zwracając uwagi na kruki...
... zgodnie korzystały ze stołówki...
... dając okazję do spokojnego focenia:
Spokój jednak nie trwał długo, część odpędzonych przez myszaki kruków usiłowała znowu dorwać się do koryta. Czasem próbowały podebrać coś myszakom, ale że te były większe, więc kruki zaczęły się droczyć między sobą:
Wkrótce mięso zaczęło się kończyć i ptaków zaczęło ubywać. Myszołowy zniknęły równie nagle jak przybyły i pozostało kilku najwytrwalszych poszukiwaczy resztek. Wziąłem jednego na obiektyw, ładnie zapozował do kilku zdjęć i wreszcie obrócił się przodem do mnie. Wycelowałem w niego dużą rurę sigmy - nie uciekł.
Jeszcze godzinę temu zrobienie takiego zdjęcia było niemożliwe - pomyślałem zdziwiony i obserwowałem dalej ostatnie kruki. Wreszcie odleciał ostatni i mogłem spakować sprzęt zadowolony z efektów pierwszej "prawdziwej" zimowej sesji. Spojrzałem na zegarek- szybko poszło, w czatowni przesiedziałem trzy godziny, z tego dobre pół godziny zajęła wnerwiająca zabawa w podchody (a właściwie to podlatywanie) z bystrookimi, czujnymi zwiadowcami. Rano byłem przekonany że będzie znacznie trudniej i dłużej.
W domu, rozgrzany gorącą kąpielą, pokrzepiony dobrym śniadaniem i orzeźwiony aromatem gorącej kawy odpaliłem na kompie program do obróbki zdjęć i dobry nastrój od razy prysł. Zamiast kruków- czarne plamy. Delete...delete.. Zamiast scen z walczącymi myszakami- szare maziaje. Delete... delete... O, jest ostrość! Widać nawet pojedyncze, wyraźne płatki śniegu, ale kruka tylko połowę. Do kosza... Na wielu zdjęciach widać mięso w dziobach:
Hmmm... Starałem się kroić korpusy możliwie drobno, ale trzeba będzie szatkować jeszcze drobniej. Większość zdjęć poszła do kosza a z tych co zostało dało się obrobić zaledwie kilka. Ciemne chmury, ciemny obiektyw i brak doświadczenia, ale efekt i tak nieporównanie lepszy niż pięć lat temu. Na szczęście mam jeszcze dwa dni wolnego, w zamrażalniku dwa kurze korpusy, a w torbie obiektyw f 2,8. Co z tego że krótki, tylko 200 mm, ale już nie raz przekonałem się że to bardzo dobre szkło, w sam raz na takie warunki. A więc dzisiaj jeszcze poszatkować resztę kurczaków, nastawić budzik i jutro znowu wymarsz na Żurawisko.